Jestem szczerze zaskoczona tym jak bardzo ten serial mnie zawiódł. Przecież cała fabuła opiera się o mordowanie postaci jedna po drugiej, a ja uwielbiam na takie coś patrzeć. Z racji tego, że to stary serial i nie za bardzo chcę go komuś polecić, będą spoilery. Nie takie główne w stylu kto zabija, ale zdradzę np. pułapki czy sposoby śmierci.
![]() |
Ilość bohaterów jest męcząca, ale plakacik stylowy. |
"Wyspa Harpera" została nakręcona w 2009 roku, ale nie sądzę żeby rok produkcji tłumaczył przeciętność tej produkcji. Z drugiej strony serial ma całkiem dużo pozytywnych opinii i wysokie oceny. Może gusty się zmieniają? Dzisiaj oczekujemy czegoś innego? Albo dopiero teraz jesteśmy w stanie dostrzec jej wady? Nie wiem. Tak czy inaczej ja uważam to za bardzo średnią produkcję, ale nie mogę ukryć, że było kilka rozwiązań (2. słownie: dwa), które w myślach nazwałam genialnymi. Po pierwsze tytuły odcinków to onomatopeje. Podobno naśladowały dźwięki, które towarzyszyły poszczególnym morderstwom, ale to już doczytałam, a nie zauważyłam. Nawet jeśli tak nie jest, jeśli to randomowe dźwięki, to wciąż genialne rozwiązanie. Bardzo mi się podoba.
O czym to?
Wielka grupa ludzi płynie na tytułową wyspę Harpera na ślub dwójki bohaterów (pochodzącej z bogatej rodziny Trish i Henry'ego, który kiedyś pracował na statku jej ojca. Oczywiście nie jako kapitan. Motyw księżniczki i biednego, ale uczciwego pastuszka, kojarzycie?). Nie jest to może najromantyczniejsze miejsce na świecie, bo wyspa jest znana głównie z tego, że kilka lat temu grasował tam seryjny morderca, który zamordował matkę głównej bohaterki, Abby, jednej z zaproszonej na ślub, ale to wyjątkowe miejsce dla pana młodego. Przypływał tam od dziecka na wakacje.
Już przed wypłynięciem ginie jeden z zaproszonych (co jest kretynizmem, bo cały ten wielki, przemyślany już przed laty(!) plan może nie wyjść, bo ktoś mógł przez przypadek zobaczyć krew w wodzie i nie pozwolić im wypłynąć), a potem systematycznie zaczynają ginąć inni goście. I nikt tego nie zauważa. Nikt. Aż do połowy sezonu, kiedy lista zaginionych jest już naprawdę długa i jeden z istotniejszych bohaterów umiera na oczach reszty. Wow. Szybko.
![]() |
"Stop, tam jest krew! Sprawdźmy czy rybka nie uszkodziła śrub! O! To człowiek!" |
To takie głupie. Ten serial jest głupi. Jest dużo osób, ale skoro jakaś nie pojawia się przez dłuższy czas i nie można się z nią skontaktować mimo prób, to mówisz o tym, zaczynasz szukać. Tym bardziej, że miejscowi nie są zbyt przyjaźnie nastawieni, więc raczej nikt nie odłączyłby się od gości i nie opuścił terenu hotelu z własnej woli. Sam powód morderstw też jest głupi. Serio. Nie wierzę żeby ktoś był tak głupi. Głupi! Głupi! Głupi! Ale czego się spodziewać od kogoś kto zaczyna robotę już w zatłoczonym porcie przed odpłynięciem, gdzie wystarczyłoby, że ktoś spojrzy za statkiem zostawiającym czerwoną plamę? (Tak, bardzo mnie to boli)
Śmierci też są głupie. Ja rozumiem, że w slasherach nie można oczekiwać inteligentnych ofiar, ale ten serial ewidentnie stara się być czymś mądrym, poważnym. Są dylematy moralne, sceny, w których trzeba zastanawiać się nad kondycją ludzkości, pułapki, które mają wyglądać realistycznie, a nie widowiskowo a potem dostajemy takie typowo slasherowe zagrania. Gościa, który mógłby uniknąć nabicia, gdyby tylko ugiął rękę i przetoczył się w dobrą stronę i ma baaardzo dużo czasu, żeby na to wpaść; faceta, który zachowuje się jakby był dźgany i to bardziej dla żartu niż na serio, a potem okazuje się, że tylko sugerowano nam dźganie, a on naprawdę był przecinany. Przecinany facet nie przemawia do mordercy jak do psotnika, który go trąca, tylko się drze, miota, robi cokolwiek by wyrazić ból. Ale najbardziej wkurzyła mnie scena na moście, która była za głupia nawet dla slasherów. No dobra, może przesadzam. Ale jaka kobieta po milionach deklaracji miłości zamiast skakać za dźgniętym i zrzuconym do wody narzeczonym z myślą, że może go uratuje, poddaje się i wpada do wody bez chęci życia? Czemu to było samobójstwo, a nie rozpaczliwa próba ratowania? Przecież to poddanie się nie pasuje do tej bohaterki! Przecież nie miała nic do stracenia! Przecież dosłownie przed chwilą ujawniono, że morderca przeżył upadek do wody, więc to nie jest wyrok śmierci! Ale lepiej zrobić pseudopatetyczną scenę z kwestią "nie dorwiesz mnie" i udawaniem moralnego zwycięstwa...
![]() |
Rozczarowałaś mnie, kobieto. |
Pułapki i sposoby mordowania też mnie irytowały. Były bardzo niekonsekwentne. Zaraz na początku dostajemy gościa z butlą tlenową przywiązanego do napędu łodzi (jak? kiedy? dlaczego tak ryzykował zanim dopłynęli do wyspy, skoro narażał plan budowany przez lata?!). Potem bardzo długo boleśnie realistyczne, nudne nawet pęta, podkopy i inne takie. Co jakiś czas pojawia się wymyślna, wieloetapowa pułapka. I przez ten brak jednorodności nie mogę cieszyć się z głupoty ani brać na poważnie realistycznych fragmentów.
Bez ostatniego odcinka oceniałabym to lepiej, ale twórcy musieli dać wyjaśnienia w formie monologu mordercy. Ja rozumiem, że nie wszystko da się wyjaśnić w toku, ale to było tak oczywiste "poczekaj widzu, trzeba ci kilka rzeczy wyjaśnić", że nie mogę wybaczyć.
Ale to nie jest tak, że cały serial był beznadziejny. Od połowy sezonu (gdy zginęła dostateczna ilość osób żebym mogła rozpoznawać pozostałych i zwracać uwagę na ich losy) oglądało mi się całkiem nieźle, a gdy przyszły epizody survivalowe z całym tym uciekaniem i gorączkowym kombinowaniem co dalej, bawiłam się świetnie. Chyba tego mi brakowało. Jeśli ofiary nie wiedzą, że się na nie poluje, nie znajduję satysfakcji w ich rzezi. Z tego okresu pochodzi też kolejna genialna rzecz. Otóż dwójka bohaterów zostaje wybrana by spróbować pojechać po pomoc (albo żeby sprawdzić czy jest łódź. Nie pamiętam dokładnie). Problem w tym, że na zewnątrz czai się morderca ze strzelbą. Panowie ustalają kto będzie kierowcą, kto pasażerem i biegną w kierunku auta. Problem w tym, że jeden z nich jest anglikiem i obaj zatrzymują się w szoku przed tymi samymi drzwiami nie rozumiejąc co poszło nie tak. Daje to czas mordercy na postrzelenie jednego z nich. Przyznaję - zaskoczyli mnie tym.
Bohaterowie
Jak wspominałam bohaterów jest za dużo, ale na szczęście szybko giną, więc zamiast ogarniania co się dzieje z tak wielką kupą, można się skupić na kilku wybranych dla nas przez fabułę. Nie mogę powiedzieć żebym się bardzo do nich przywiązała czy martwiła o ich życie, ale przynajmniej ich nie myliłam. Każda postać wygląda dość charakterystycznie i większość dostała po dwie cechy np. pusta blondynka chodząca wszędzie ze swoim pieskiem, gruby przegryw łasy na forsę, romantyczny anglik, który gdy trzeba być niegrzecznym wysługuje się swoją dziewczyną, ojciec milioner, który nie lubi narzeczonego swojej córki czy zawsze przejmujący się okularnik. Są zbyt płascy by się o nich bać albo czerpać radość z ich rzadko kiedy widowiskowych śmierci. Często chciałam przewinąć dialogi i przejść do akcji, bo wiedziałam, że zamiast rozwoju postaci dostanę tylko kilka uniwersalnych banałów. W sumie jeśli się uprzeć, to mamy tu jeden rozwój, który prawie błyszczy na tle innych ludzi bez żadnej drogi do przejścia. Sully, przyjaciel pana młodego, egoista i tchórz postanawia bohatersko nie uciekać z wyspy, tylko pomóc innym. Ta-da!
![]() |
Sully - człowiek, który przeszedł rozwój. (W tle ktoś kto tego nie zrobił) |
Są dwie postacie, które najbardziej mnie irytowały. Pierwszą jest szeryf, który tak naprawdę jest odpowiedzialny za całe to zamieszanie, bo gdyby przyznał się, że nie zastrzelił mordercy te kilka lat temu, to pewnie by złapali winnego albo co najmniej nie dali mu tak łatwo uknuć misternego planu zemsty. Nawet nie jestem pewna dlaczego się do tego nie przyznał, tylko udawał, że wszystko jest dobrze. Przegapiłam czy po prostu twórcy sami nie wiedzieli?
Drugą jest Madison. Dziecko. Koszmarnie zagrane dziecko, które nie zachowuje się jak dziecko. Przez to przez kilka odcinków naprawdę myślałam, że może mieć to związek z duchami. Nie dlatego, że twórcy tak zgrabnie wodzili za nos, ale dlatego że skoro dzieciak wygląda i mówi jak osoba dorosła(?), opętana(?), nieludzka, to coś jest nie tak. Potem okazało się tylko, że to dziecko nie umie grać.
Były tu też postacie, które w miarę polubiłam. Nie na tyle, by im kibicować lub przejmować się, gdy ginęli, ale lubiłam, gdy za nimi podążaliśmy. Kumple pana młodego byli w porządku, anglik jeśli nie miał za długich scen, był uroczy, Shane mimo niechęci do miastowych walczył z całych sił by pomóc w ucieczce matce z córką i tym mi zaimponował.
Komu polecam?
- Chciałabym napisać nikomu, ale to byłoby nie fair. Zwłaszcza widząc wysokie oceny innych. Możesz spróbować, jeśli nie przeszkadza ci masa postaci i bezsensowny motyw.
- Mającym czas na średnie produkcje.
Już bardzo prywatnie:
Dopóki nie zaczęłam opisywać tego serialu, nie myślałam, że tak mnie zdenerwował. Byłam nim trochę intelektualnie zmęczona. Odwrotnie niż przy trudnych, wymagających skupienia filozoficznych bełkotkach.
Anglik, którym niezbyt się przejmowałam, był moją ulubioną postacią. Kiepsko serialu, kiepsko.
Tego pierwszego morderstwa w porcie nie daruję! To było takie lekkomyślne i głupie!
Głupie! Głupie! Głupie!
Zdjęcia z tego miejsca.