poniedziałek, 24 września 2018

Na świeżo - Battlestar Galactica (s01e03, e04 i e05)

s01e03 Bastille Day

    Tak strasznie irytują mnie te ruchy kamerą! Poruszanie na boki, trzęsienie, która zazwyczaj ma za zadanie ukazanie emocji postaci jest jeszcze dopuszczalne. To serial, (dość stary serial), więc rozumiem, że muszą kręcić z ręki. Naprawdę rozumiem. Ale na litość! Przybliżanie manualne?! AGHHHH!

    Planeta, na której znajduje się niby-Boomer i ten, którego nie mogę zapamiętać, ma dobre ujęcia. To od dołu na tle opuszczonych wieżowców - cudo. Nawet nie przeszkadzają mi strasznie sztuczne, dziwne, żółto-pomarańczowe filtry, bo to przecież inna planeta. Gatunkowi s-f można dużo wybaczyć. Dobrze, że jest chociaż intrygująco wizualnie, bo ci bohaterowie mnie nie obchodzą, a rozmowy między cylonami ("jesteśmy tak jakby ich dziećmi" "a rodzice muszą kiedyś umrzeć, żeby zrobić miejsce na usamodzielnione dzieci") nieważne jak ciekawe i istotne mogłyby być, można je przecież dać w ciekawszych i lepszych okolicznościach.

    Odcinek wciąż próbuje rozwiązać problemy z poprzedniego. Aby odnowić zapasy wody, trzeba rozkruszyć lodową powłokę, a do tego potrzeba tysiąca ludzi, których wojsko nie ma. Komandor postanawia wykorzystać do tego więźniów, a prezydent Roslin zgadza się na to, jeśli będą traktować osadzonych jak ludzi, a nie niewolników. Jakież przykre musiało być dla niej odkrycie, że więźniowie mają o niej jak najgorsze zdanie, że uważają, że to przez nią są traktowani jak niewolnicy i że jest uzurpatorką.

    Za taki stan rzeczy odpowiada jeden z panów w pomarańczowych kombinezonach - Tom Zarek, terrorysta, ale z tych walczących o wolność. Siedzi w celi dwadzieścia lat, bełkocze filozoficzne bełkotki, chce wolnych wyborów, a tak naprawdę najchętniej stałby się męczennikiem "za wolność". Nie trawię typa. Niby chcą go przedstawić jako kogoś kto nie jest zły, ma dużo racji (tak sugeruje jego rozmowa z Apollem i zakończenie odcinka), ale nie mogę przestać patrzeć na niego jak na gościa, który chce mieć rację za wszelką cenę, nie przejmując się faktami i stratami.

    Postawię sprawę jasno - ja uważam, że demokracja nie jest na tym etapie tych gwiezdnych wędrówek wskazana. Co chwila kryzysy, zagrożenie cylonami, nie wiadomo co dalej. Tutaj potrzebna jest silna dyktatura, która utrzyma w kupie masę różnych statków. Trzeba szybko działać, a władza w wielu rękach niestety spowalnia całe procesy. Potem powinno się oczywiście rozliczyć władzę z decyzji i podjętych działań, ale nie teraz, nie w momencie, gdy nie powinno się tracić czasu. Sama idea wyborów może spowodować chaos i rozłamy w grupie, która musi trzymać się razem za wszelką cenę. Skoro Zarek tego nie widzi, jest albo głupi albo chce zaszkodzić pozostałemu przy życiu społeczeństwu. Wydaje mi się, że ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna, biorąc pod uwagę, że chciał swoją śmiercią doprowadzić do upadku obecnego rządu. Bo anarchia i wewnętrzne spory to coś, co ostatni ludzie potrzebują. Podejrzewam, że ten gość ma do ludzkości jakieś osobiste wąty i ukrywa to pod płaszczykiem walki o lepsze jutro i wspólne dobro.

    Nie będę się już więcej kłócić z twórcami, którzy stwierdzili, że Zarek ma trochę racji. Po prostu będę się nie zgadzać w ciszy. Starczy, że raz to podkreślę. Skupmy się na fabule, a nie na osobistych poglądach.

    Przyznaję, że obietnica wyborów za rok jest dobrym rozwiązaniem fabularnym, dającym duże możliwości. Pasuje do postaci Apolla, do którego zaczynam się już przyzwyczajać. Niestety ostatnia nowość jaką nas raczą twórcy, a mianowicie fakt, że Roslin ma raka i być może nie doczeka wyborów, sprawia, ze jeszcze bardziej się denerwuję. Ta kobieta od początku wiedziała, że prędzej czy później będzie musiała znaleźć następcę, prawdopodobnie w wyborach powszechnych. Czemu o to nie zadbała wcześniej, skoro rak może osłabić ją znacznie wcześniej niż przed zakładaną datą? Czemu tak się nie zgadzała w końcowej dyskusji z ojcem i synem? To strasznie nieodpowiedzialne! Powinna mieć chociaż jakieś papiery na biurku, które byłyby dowodem, że prześwietla osoby na statkach pod tym kątem! Zawiodła mnie.

    Na szczęście oprócz niechęci do niektórych postaci, ten odcinek przyniósł mi też zachwyty nad innymi. Przede wszystkim zaczęłam traktować Apolla jako kogoś z kręgosłupem i ciekawą historią do opowiedzenia, a nie jako kolejnego gościa, którego nie mogę skojarzyć, choć powinnam. Nie przepadam za jego charakterem i przekonaniami, ale jest dobrze napisany i spójny, a to się liczy. Podoba mi się też fakt, że nie staje ślepo po jednej stronie (ojca Komandora albo pani prezydent, której doradza), tylko potrafi sprzeciwić się obu i znaleźć inną drogę. To może mieć fatalne skutki, bo nie ma takiego zaplecza w ludziach i we władzy jak tamta dwójka. Interesujące byłoby oglądanie jak powoli jego popularność rośnie tak bardzo, że zaczyna być zagrożeniem dla pozostałych. W dodatku nieoficjalnym, demokratycznym. Może Zarek go kiedyś poprze albo przyjmie na ich więzienny statek? Po cichu na to liczę. Byłby raczej dobrym przywódcą, bo ma serce tam gdzie każdy dobry, typowy bohater powinien mieć.

    Polubiłam też Cally, która poradziła sobie w więzieniu. Nie mówię tylko o tym, że odgryzła ucho niedoszłemu gwałcicielowi, ale ogólnie o jej spokoju i zachowaniu. Czuję się głupio, bo nie kojarzę jej z poprzednich odcinków i mam dziwne wrażenie, że umknie mi też w kolejnych. Szkoda.

    Kocham scenę, gdzie ktoś próbuje tłumaczyć Zareka tym, że jego planeta była przez lata kolonią, a odzywa się kobieta od zdjęć i mówi, że ona nie popiera tego zbrodniarza, a pochodzi z tego samego miejsca. To jak facet niezdarnie tłumaczy "robił to dla swoich pobratymców", a ona poprawia "naszych" jest niezłym komentarzem społecznym i dało mi do myślenia więcej niż te dyskusję między terrorystą a Apollem. Po prostu nie przepadam za tym gościem i za udawaniem, że w ogóle jest jakiś konflikt na tej linii albo inne poglądy, skoro jasno widać, że wszyscy bohaterowie zgadzają się z demokracją i pojmują ją bardzo podobnie. Nawet za podobnie.

    Jeśli chodzi o Gaiusa, mojego na tę chwilę ulubieńca, nie mam na co narzekać. Na początku patrzy tak słodko na Starbuck i zastanawia się czy jest naturalną blondynką, gdy obok jest cylonka. A potem jego prześladowczyni tak mu mąci w czasie rozmowy z Komandorem jakby go karała za te wcześniejsze zachwyty. Podoba mi się ten trójkąt i boję się, że jeśli pójdzie dalej, będę znudzona. Tak czy siak Gaius dostanie głowice nuklearne, tak ja chciała tego cylonka, więc może być interesująco.


s01e04 Act of Contrition

    Łał. Pierwsze sceny i już mamy prześliczny kopniak w mentalne jaja. Kocham takie kontrasty. Najpierw grupa pilotów celebruje tysięczne lądowanie jednego z nich. To jak ich sportretowano przypomina mi grupkę nastolatków-futbolistów z filmów młodzieżowych - radośni, dziecinni, nieco niepoważni. Tańczą, śpiewają, kręcą się w tym głupim rytuałku. Podoba mi się jak twórcy budowali napięcie w tej scenie. Te przebitki na powoli osuwającą się broń, potem na radosnych ludzi. To świetna scena zakończona śmiercią trzynastu ludzi.

    Nie wiem czemu akurat tym się tak przejęłam. Chodziło o radość? Niewinność? Ich pogrzeb był naprawdę piękny. Ludzki, skromny, wzruszający.

    Zadziwiające jak szybko zachwyt minął. Ta tragedia przypomniała Starbuck jak przepuściła swojego ówczesnego faceta, syna Komandora, na egzaminie, choć nie powinna, a on zginął. I przez to mamy obrzydliwe przebitki na ich seks podczas gry w karty. Ja wiem, że miało to pokazać jej rozdarcie, przyznaję, że doskonale spełniło swoją rolę, ale mogli mi tego oszczędzić. Tak czy siak przez braki kadrowe trzeba szkolić nowych pilotów, a Starbuck zostaje instruktorką.

    Między nią a Komandorem jest taka przyjemna chemia! Widać, że są blisko. Uwielbiam kiedy są razem na ekranie. Dzielą wspólną traumę, dzielą lata służby, są jak ojciec i córka. Ta chwila, kiedy Komandor dowiaduje się, że jest odpowiedzialna za śmierć jego syna... Cudo. Starbuck w rozsypce... Cudo.

    Oczywiście, jak łatwo się domyślić, fabuła polega na tym, że Starbuck ma sobie wybaczyć, że przepuściła swojego narzeczonego na teście, choć nie powinna. To troszkę typowe. Moment kiedy jest za surowa dla rekrutów od razu wyznacza nam linię historii. Ma poradzić sobie z traumą i zacząć dobrze wykonywać swoją pracę. Ciekawie zaczyna się, kiedy faktycznie zaczyna uczyć rekrutów. Przewidywalne tory nagle niespodziewanie skręcają. Podczas szkolenia w przestrzeni kosmicznej, przylatują cyloni. Starbuck załatwia wszystkich, ale ostatni ją zestrzela (Jak ja kocham tego Komandora, który mimo ogólnego focha twardo twierdzi, że Starbuck sobie radzi). I... koniec. Starbuck zaginiona.

    Lubię doktora, do którego przyszła pani prezydent. Zgryźliwy dziad.

    Tylko te zbliżenia manualne... Serio ludzie? Serio?



s01e05 You Can't Go Home Again

    Kontynuujemy poprzedni odcinek. W szukanie Starbuck są zaangażowani praktycznie wszyscy. Komandor strasznie to przeżywa (oj, jak pięknie się wygadał, gdy dzwoniła pani prezydent!). Zacięty, twardy, chce za wszelką cenę uratować pilotkę. Czyżby wyrzuty sumienia za to co powiedział? Na pewno. Musi przecież pokazać Starbuck, że jej wybacza. Bez tego nie byłoby dobrego zakończenia. Coraz bardziej się nimi jaram.

    Ogólnie Starbuck ma chemię ze strasznie dużą ilością postaci, ale wciąż łączę ją z Gaiusem. Scenka, gdy ten rozmawia z prezydent, a obok jest cylonka, którą tylko on widzi, jest niesamowicie zabawna. Widać doskonale, że Gaius czuje tę kobietę realnie, bo przygniotła mu rękę szpilką (czyżby trop Baronessa?), a potem zaczęła całować go po palcach. Twórcy pokazali nam jak to widać z boku. To było genialne posunięcie.

    Cylonka zaczyna namawiać Gaiusa, żeby odradzał poszukiwanie Starbuck i to brzmi jakby się mściła z zazdrości. "I już nie powie ci czy jest naturalną blondynką." Cudownie.

    Kolejny na liście jest Apollo. Też zależy mu na znalezieniu Starbuck. To jak żądał myśliwca, a potem naprawiał swój, gdy się okazało, że zniszczyli prawie wszystkie, te dogryzki, gdy już wróciła... Cudowne. Cały ten odcineczek jest cudowny.

    Wracając do Starbuck. Jest coraz lepszą postacią. To znaczy, ja kocham ją coraz bardziej. Znalazła cyloński statek, który okazał się żywy(!) i nauczyła się nim pilotować. Uwielbiam twarde kobiety.

    Na Battlestar Galctice też dzieje się ciekawie, bo Komandor traci głowę. Wiadomo - musi być paralela, więc działa z powodów osobistych, jak niegdyś Starbuck. Kontynuuje poszukiwania, choć teoretycznie pilotce skończył się tlen, wymarnowuje prawie połowę rezerw paliwa, ściąga statki z patrolu, narażając wszystkich. Oglądanie tego jest strasznie satysfakcjonujące. Wywalił nawet tego łysego gościa, który ma zadatki na głównego złego. Co prawda stracił posadkę na chwilkę, ale fakt, że po cichu kapuje u pani prezydent na swojego szefa, każe mi wierzyć, że nadejdą zmiany w dowództwie. To będzie ekscytujące.

    Ten odcinek jest głównie po to, by ludzie złapali technologię cylonów. A mimo to jest świetny! Chodzi głównie o emocje, które wydają mi się takie żywe. Mamy dużo humoru, dużo ludzkich rozterek i tragedii. Moment kiedy okazuje się, że Starbuck jest w cylońskim myśliwcu (czy napis zrobiła taśmą?) to chyba mój ulubiony. Czułam prawdziwe emocje tych ludzi. A przez końcowe pojednanie Komandora ze Starbuck miałam łzy w oczach. On ją pocałował w czółko! Jakie to jest urocze!

    Uwielbiam ten odcinek!

środa, 5 września 2018

Na świeżo - Battlestar Galactica (s01e01 i s01e02)

    Zaczynam przygodę z "Battlestar Galactica". Dwuodcinkowy miniserial, który był pierwszym liźnięciem świata, wydał mi się średni. Niby polubiłam postacie, niby działy się interesujące rzeczy, ale tempo mi nie podeszło. Nie wyłączyłam ze względu na Gaiusa i kilku innych bohaterów, którzy zyskali moją sympatię. Końcówka za to mnie totalnie zauroczyła i kiedy dowiedziałam się, że wśród załogi jest cylon, doszłam do wniosku, że się przemęczę i obejrzę choć kawałek serialu, żeby zobaczyć jak to rozwiążą.

    Po pierwszym odcinku jestem zachwycona. Nie... To nawet nie jest dobre słowo. Jestem zauroczona i nie mogę przestać się ekscytować. Mam takie przyjemne uczucie w środku jak wtedy, kiedy odnajduję rzecz, która ma szansę zmienić moje życie. Wiele razy podczas oglądania seriali albo kreskówek żałowałam, że nie spisywałam myśli na świeżo po każdym odcinku, dzięki czemu miałabym nostalgiczny zapis czegoś co jest dla mnie naprawdę istotne. Teraz mam szansę coś takiego zrobić.

    Oto opowieść o tym jak stałam się fanką "Battlestar Galactica". Albo o tym jak boleśnie przekonałam się, że nie wolno oceniać seriali po jednym odcinku. Tak czy siak jestem strasznie podekscytowana.

Tak, będą spoilery.


s01e01 33

    Mój punkt zero.

    Jesteśmy w momencie zakończenia miniserialu. Bardzo mnie to cieszy, bo chcę wiedzieć co dalej. Naszą flotę ścigają Cyloni. Pojawiają się dokładnie co 33 minuty, a jedyną drogą ucieczki są skoki w przestrzeni. Żeby je wykonać, potrzebna jest uwaga całego wojska. Zresztą taka podróż jest męcząca dla organizmu i nawet cywile nie mogą zasnąć. Taki stan rzeczy trwa 130 godzin. Troszkę za dużo.

    Widzimy tych wszystkich ludzi na skraju wyczerpania. Prawdopodobnie bardziej psychicznego niż fizycznego, bo pojawiają się głosy, że w końcu coś pójdzie nie tak i że nie można uciekać tak nieskończoność. Morale ocierają brzuchem po dnie, kiedy w czasie skoku gubią jedną z dużych jednostek cywilnych.

    Jestem zauroczona Gaiusem. Wielki sentyment do niego jest jedyną rzeczą jaką wyniosłam z miniserialu. Wciąż nawiedza go blond cylonka. Oprócz rozmów o Bogu mamy też takie o dzieciach. Wiadomo - przecież to ludzka sprawa niezrozumiana dla maszyn (teoretycznie tak jak Bóg). A gdy po zgryźliwym komentarzu "To co, chcesz mały tosterek?" cylonka odpowiada, że chciałaby mieć dziecko z Gaiusem... Mam już parę, której będę kibicować. Przewiduję, że ona zginie w jakimś heroicznym poświęceniu. Dla ludzi. Gaiusa. Boga może.

    Zaczynam rozpoznawać Starbuck. Uwielbiam kiedy się pojawia. Scena, w której kłóci się, żeby nie wziąć leków - perełka.

    Okazuje się, że cyloni znajdują całą flotę po tym 1 statku, który znów się pojawia. Przypomnę,że cywilnym. Z masą ludzi. I bronią nuklearną. Widząc jakie wątpliwości ma pani prezydent, generał i żołnierze, nie mogę się nie uśmiechać. Takie dylematy przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Ludzie się boją, męczą, nie są pewni czy to co robią jest w porządku. Kupiłeś mnie serialu.

    Jest jeszcze jedna scena, która przekonała mnie do tej marki. Śliczna kobieta, której imienia jeszcze nie znam, uchodźczyni, zapisuje się na statku. Chciałaby oddać do depozytu zdjęcia, ale zapisujący mówi, że tego nie mogą przyjąć i jeśli chce, może powiesić je na korytarzu. Kobieta idzie, ale na ścianie nie ma miejsc. Skręca z róg. Widzimy cały długi korytarz oblepiony zdjęciami. Nie jestem pewna, która z tych scen zrobiła na mnie większe wrażenie.

    O! I na koniec, gdy prezydent patrzy na zmniejszoną liczbę ludzi, okazuje się, że urodziło się pierwsze dziecko w kosmosie (w sensie po ucieczce od cylonów). Taki miły, dobry gest od twórców, który sprawia, że jestem jeszcze bardziej podekscytowana.

    Kocham ten odcinek. Mam nadzieję, że seria będzie utrzymana w podobnym tempie i klimacie. Coś czuję, że nawet przy moich trudnościach z rozpoznawaniem twarzy ogarnę większość postaci. Jestem zachwycona nie tylko scenariuszem, ale i grą aktorską. I scenografią. To wygląda tak dobrze, chociaż to serial z 2004.


s01e02 Water

    Nadal jestem wciągnięta. Boomer (pamiętam kolejne imię!) budzi się gdzieś na pokładzie i jest cała przemoczona. Nie rozumie co się stało, w przeciwieństwie do nas, wiedzących, że jest cylonką. Przy sobie ma detonator. Kiedy go chowa w zbrojowni, dostrzega, że brakuje sześciu innych. Idzie do mechanika, który chroni jej tyłek nawet wtedy, kiedy wybuch niszczy zapasy wody. Swoją drogą, efekty specjalne są wciąż niezłe. Ale maszyny i kosmos nie starzeją się aż tak bardzo.

    Podoba mi się wątek pani prezydent i generała. Widać rodzący się szacunek. Wydeptywany nieśmiało, trochę nieumiejętnie, ale jednak. Danie książki było przeurocze, a kiedy dowiedziałam się, że ta cała formalność była tylko dlatego, że wojskowy chciał, żeby pani prezydent czuła się jak prawdziwa głowa ludzkości, rozczuliłam się na dobre. Coś czuję, że w końcu zabraknie nam tego generała i miejsce zajmie jego syn. Mam nadzieję, że nie, bo polubiłam starszego, ale coś tak czuję. Jest zbyt kompetentny. A synek stał się doradcą pani prezydent, a takie łączenie roli doradcy i generała dawałoby mnóstwo nowych dylematów.

    Nie za bardzo obchodzi mnie wątek pilota na planecie i cylonki wyglądającej jak Boomer. Po prostu nie.

    Za to Starbuck i Gaius mają przyjemną scenę przy kartach. Węszę napięcia wszelkiego rodzaju.

    Jest jeden zgrzycik w tym całym wspaniałym odcinku. Otóż flota wysyła poszukiwaczy po wodę. Wiadomo, bez tego by nie przeżyli. W jednym z takich stateczków jest Boomer i drugi pilot. Czemu, ach czemu założyła u siebie ładunek wybuchowy? Żeby w razie czego, jak znaleźliby wodę, się wysadzić? Po co? Nie miała pewności, że inne stateczki tego nie zrobią. Przecież wystarczyłoby, żeby twierdziła, że wody nie ma. Widzieliśmy, że to działało! A gdyby odkryła wodę i wybuchła, i tak polecieliby następni. Nawet gdyby nie zdołali przekazać bazie tej informacji przed wybuchem i tak wysłaliby w ten sektor statki, żeby przebadać jeszcze raz teren albo ogarnąć co to za niebezpieczeństwo im zagraża.

    To było tylko po to, aby mechanik mógł się upewnić, że Boomer to cylonka i nic z tym nie zrobić. Bo jest zakochany? Bo jest idiotą? To na pewno wróci potem jako większa część. A można było ochronić ludzi tak łatwo! Po co ona w ogóle dopuściła do sytuacji, że się o tym dowiedział?

    A może nie powinnam wymagać zbyt wiele od Boomer? W końcu widać, że walczą w niej dwie natury. Całkiem dobra scena. Za nią wybaczam nieścisłości.