Sezon 1
O czym to?
Policjantka Robin Griffin wraca do rodzinnej miejscowości, a konkretnie BARDZO MAŁEJ rodzinnej miejscowości w Nowej Zelandii (jeśli w głowie już załączają się stereotypy o patologicznych wsiokach, to brawo - znacie już tło serialu). Kobieta przyjechała opiekować się umierającą matką, ale gdy okazuje się, że 12-letnia Tui jest w w piątym miesiącu ciąży, zgłasza się do pomocy na lokalnym komisariacie, tłumacząc się tym, że ma odpowiednie kwalifikację do pracy z dziećmi. A kiedy Tui nagle znika, całkowicie rzuca się w wir pracy, aby nie myśleć o swoich problemach i traumach.
To, o jakie traumy chodzi można już się domyślić po samym zestawieniu haseł "jezioro", "śmierć ojca", "12-latka w ciąży" oraz "wyjazd z miasteczka ze względu na sprawy osobiste". Rozwiązań zagadki kryminalnej i innych wątków fabularnych jakie wybrali twórcy, też można się z łatwością domyślić. Do połowy sezonu obstawiłam już trafnie wszystko co mogłam. Nie wiem czy jestem tak dobra, czy to było po prostu oczywiste. Dla kryminału taka rzecz jest wręcz niewybaczalna, ale "Tajemnice Laketop" to przede wszystkim dramat. Sprawa kryminalna jest pretekstem, lizanym po wierzchu tłem do rozwoju bohaterów, a nie głównym wątkiem, na którym ma spoczywać cały ciężar. Trzeba wziąć to pod uwagę, jeśli będzie się chciało zacząć seans, bo traktując ten serial jako rasowy kryminał, można się zawieść.
Co chyba bardziej istotne - trzeba wiedzieć, że będzie się miało do czynienia z groteską, baśnią, a nie realistycznym światem. Chyba nawet wbrew twórcom, ale gdybym traktowała to wszystko na poważnie, wyłączyłabym po pierwszym odcinku, gdzie niechęć i obrzydzanie członków tej małej społeczności, a szczególnie mężczyzn, jest bardzo widoczna. Nie wierzę w małe miasteczka, gdzie każdy prócz głównego interesanta, traktuje kobiety jak gorszy gatunek i jest tak sprośny, pedofilski, prymitywny i obrzydliwy. Ale kiedy przyjmiemy już, że to konwencja baśni, opowiastki, gdzie pewne rzeczy są wyjaskrawione i przekręcone, można się dobrze bawić.
![]() |
Patologia i Matt w środku. W sumie Matt też jest ich częścią. Po prostu patologia. |
Wracając do konkretów - Robin musi zmierzyć się z własną przeszłością, grupą wieśnioków, którymi trzęsie tutejszy boss narkotykowy, Matt oraz ze swoimi współpracownikami. Kiedy serial skupia się na Tui, dochodzeniu albo Mattcie, który ma kilka własnych, ciekawych wątków np. sprzedano ziemię, na której jest pochowana jego matka bandzie hipisek ze strasznie pretensjonalną guru na czele, jest bardziej interesująco. Same rozterki gównej bohaterki albo jej prywatne rozmowy są raczej oczywiste i sztampowe, ale nie trwają na tyle długo, by wymęczyć swoją obecnością. Tempo jest przyzwoite, nie przeginające w żadną ze stron, ale co do dramaturgi mam troszkę wątpliwości. Nie twierdzę, że każdy odcinek powinien mieć dramatyczne uskoki w tych samych minutach, ale kilka razy zdarzyło mi się pomyśleć: "szkoda, że ta scena trwa te 10 sekund dłużej" albo "zrobiłoby to na mnie większe wrażenie, gdyby pokazać to po pewnym czasie, a nie od razu po tej scenie", albo "mogliby to dać do kolejnego odcinka, bo teraz to zabija we mnie wszystkie wywołane przez chwilą gwałtowne emocje".
Warto też wspomnieć, że ostatni odcinek nie jest typowym finałem. Napięcie rośnie, a potem nagle jest koniec bez pokazania czy uwierzą głównej bohaterce, czy postrzelony żyje, czy z poszkodowanymi jest dobrze. Tak jakby coś mi obcięli. Nie wiem czy to wada. Po prostu stwierdzam fakt.
Bohaterowie
Banda stereotypów albo wydmuszek. Przejaskrawieni. Za to główna bohaterka jest przyjemna do oglądania.
![]() |
Robin ma w sobie jakiś taki dziwny urok. |
Podobnie jest z wielkim złym serialu, czyli Mattem Mitchanem, ojcem zaginionej Tui, którego za aktorstwo można tylko ukochać. To chyba jedyna postać niejednoznaczna i to w ten dobry sposób, gdzie wątpliwości nie idą falami "dobry, jednak zły, a nie, dobry, chwila, a jednak zły", tylko przez cały czas, gdy się pojawia na ekranie mamy poczucie, że równocześnie można go przypisać do obu stron. Panów z dalszego tła, nawet tak istotnych jak oczywista miłość Robin, myliłam prawie do końca. Panie hipiski z farmy, jeśli były istotne, dawały się rozpoznać po wyglądzie i tej jednej, ekscentrycznej cesze, którą każda miała (obsesja na punkcie 7, pogryzł ją szympans albo długie, siwe włosy). Z dziećmi było zdecydowanie łatwiej, bo Tui miała azjatyckie rysy, a farbowany blondyn miał... farbowane włosy. Ogólnie nie było to jednak aż tak denerwujące, bo mogłam łatwo połapać się z kontekstu kto jest kim.
Strona wizualna
Ten serial jest przepiękny, ale to Nowa Zelandia, więc to nic dziwnego. Natura zachwyca, zdjęcia zachwycają, wyczucie zachwyca. Było to na tyle istotne, że dodałam ten podpunkt osobno, chociaż jedyne co mogę tu napisać, to takie krótkie: łał!
I opening też bardzo ładny.
Komu polecam?
- Lubiącym dramaty z kryminalnymi wątkami w tle.
- Tym, którym nie przeszkadza groteskowość i kłamliwość świata.
- Niewrażliwym na pokazywanie osób z mniejszych miejscowości jako obrzydliwych prymitywów.
- Szukającym czegoś ładnego, niewymagającego i na krótki czas.
- Tym, którym nie przeszkadza, że zamiast petard w finale mamy dmuchnięcie w ucho.
Już bardzo prywatnie:
Matt najlepszą postacią.
Może tak mi się podobało, bo miałam co chwila rację a propo fabuły?
Jak ja nienawidzę tej grupki hipisek!
Tui i jej zaradność jest niby głupia, ale tak badassowa, że aż się zaczęłam zastanawiać czy jej ojcem na pewno jest Matt. Tak, panie Norris, na pana patrzę!
Pościg z łowcami nagród - cudeńko. To jedno mnie zaskoczyło.
Sezon 2
O czym to?
Policjantka Robin Griffin wraca do Sydney, gdzie próbuje na nowo wdrożyć się do pracy. Ma problemy psychiczne od czasu wydarzeń z pierwszego sezonu, ale równie dobrze powodem mogłoby być cokolwiek innego. Nie trzeba wiedzieć co konkretnie zdarzyło się na skraju jeziora. Niestabilnej głównej bohaterce pomaga jej nowa partnerka, a równocześnie sąsiadka. Robin, by choć trochę uspokoić wnętrze, pisze list do swojej córki, którą oddała zaraz po urodzeniu do adopcji. Dziewczyna już za chwilę będzie miała osiemnaście lat. Wątek zbuntowanej nastolatki jest na pierwszym planie i spaja wszystkie pozostałe wątki. Panna spotyka się ze starszym facetem, Pussem, który prowadzi dom publiczny z Azjatkami. Ma być on oczywiście kimś w rodzaju Matta z pierwszego sezonu - postać niejednoznaczna, o mocnych, niekoniecznie wygodnych poglądach. Pussowi dostał się schemat egoistycznego, najaranego, przekonanego o swoich poglądach oblecha, który stara się złamać wszelkie możliwe konwenanse w imię pomagania zniewolonym kobietom.
Mina Robin jest tu trochę podobna do mojej w czasie rozliczania się z tym sezonem. |
Świat jest jeszcze bardziej obleśny, prymitywny i groteskowy. Widać to szczególnie po nerdach, ale środowiska policyjnego, prostytutek, rodziny córki głównej bohaterki, a już na pewno Pussa też nie można traktować poważnie. Tym razem bardzo starałam się nie zgadywać i nie analizować za dużo, więc mogę powiedzieć, że to co się działo było dla mnie trochę zaskakujące, ale niektóre rzeczy były oczywiste już w drugim odcinku, a czekano z ujawnieniem tego do czwartego. To było frustrujące. Podtrzymuję zarzuty względem dramaturgii, z małym dopiskiem, że tutaj jest kilka przedłużanych scen i naprawdę miałam ochotę przewijać. Poza tym obecny tu daddy issues sprawiał, że oglądanie tego było dla mnie w wielu momentach nieprzyjemne.
Jeśli chcecie spytać, gdzie sprawa kryminalna w tym kryminale, już służę wyjaśnieniem. Sprawą jaką zajmie się Robin (w przerwach w swoim intensywnym życiu prywatnym) jest morderstwo młodej Azjatki. Jej ciało zamknięto w walizce i wrzucono do wody. O tym dowiadujemy się w pierwszych chwilach pierwszego odcinka. Bohaterowie odkrywają zwłoki dopiero w drugim. Powiedziałabym, że to w porządku, gdyby nie fakt, że przez cały przeklęty, pierwszy odcinek pokazywano co chwila pływającą walizkę. I to bez sensu, tylko na parę sekund, żeby chyba wkurzyć widza, że jeszcze nic się z nią nie dzieje. Wątpię, żeby widać ją było na ekranie co przejście między scenami, ale wtedy miałam takie wrażenie. To było niesamowicie irytujące i bezzasadne. Nie pokazywano nam nic istotnego np. że się przemieszcza, tylko przypominano, że gdzieś tam jest trup.
Są interesujące momenty, są też okropne, ale proporcje wychodzą tym razem niekorzystnie. Historia bardzo skupia się na życiu Robin i jej córce, a przełomy w śledztwie (szczególnie w drugiej części) są pochodną osobistych wydarzeń albo zbiegiem okoliczności. Najgorsze, że Robin traci nagle cały urok i zamiast śledzić z zainteresowaniem jak toczą się jej losy, czułam irytację. Podejrzewam, że gdybym nie widziała pierwszego sezonu, bawiłabym się lepiej, bo najbardziej bolało mnie to, co zrobiono z postacią, którą kiedyś lubiłam. Z czystą głową potraktowałabym ją inaczej.
Poza tym, odnośnie lepszej zabawy bez oglądania pierwszego sezonu, warto wspomnieć, że widać pewne schematy w obu dziełach. Może gdybym nie widziała jednego po drugim, tak bardzo nie rzuciłyby mi się one w oczy, ale niestety nie zrobiłam sobie między nimi przerwy i widząc podobieństwa, miałam wrażenie, że to w pewien sposób powtórka.
Wspólne mianowniki obu serii:
- Ofiary pochodzenia azjatyckiego. Teraz, jeśli ktoś bardzo by się chciał do tego przyczepić, to ma dwie drogi: albo dla twórców ta rasa to naturalne ofiary, albo to podprogowy przekaz, że trzeba im pomóc. Na pewno nie o to chodziło twórcom, ale sama myśl, że przecież "dwa razy to nie przypadek" mnie bawi.
- Zbiorniki wodne. Symbol zła, cierpienia, mroku. Ładna nadinterpretacja, żeby trzymać się z dala od tego żywiołu.
- Dzieci. Dużo dzieci. I ciąż. A nawet dzieci w ciąży. Po części też prostytucja, a już na pewno stręczycielstwo i przedmiotowe traktowanie najmłodszych.
- Napastujący współpracownik. Najlepsze, że w drugim sezonie ten wątek jest dosłownie po nic! Jakby musieli to odhaczyć na jakiejś liście.
- Finał, który mógłby być równie dobrze normalnym odcinkiem. Można by było pokazać co dalej z poszczególnymi postaciami lub wątkami i wyszłoby to naturalnie. Gdyby mi ktoś nagle powiedział, że jest zaginiony odcinek, którego nie widziałam, uwierzyłabym.
- Kobiety wiecznie zniewolone. Czasem tak twierdzi serial, czasem postać, z którą teoretycznie mamy się nie zgodzić.
- Akt agresji na byłym oprawcy. Znów mam wrażenie, że to była pozycja do odhaczenia. Po co w ogóle w drugim sezonie wątek tego dupka z pierwszego? Zbędne! Nic nie zmieniło ani w fabule, ani w charakterze.
- Niejednoznaczny dupek z inną filozofią życia. Matt i Aleksander. Obaj pełnią też w sumie podobną rolę, ale nie będę rzucać spoilerami. To ździebko frustrujące, gdy już się to widzi.
- Umoczeni policjanci. Czasem leciutko, czasem bardzo mocno, ale zawsze umoczeni.
- Rozliczanie się z przeszłością głównej bohaterki.
- Mistyczne guru. Hipiska. Potem brat.
Tym co trzymało mnie przy ekranie, był patologiczny związek córki Robin i Pussa. Było w tym coś tak przerażającego, nierealnego i śmiesznego, że chciałam wiedzieć jak się to skończy.
Bohaterowie
O Robin już się wypowiedziałam i nie czuję żeby to była aż tak ciekawa postać, żeby się powtarzać. Puss, jako odpowiednik Matta, jest na siłę niejednoznaczny. Czuje się, że bohater robi coś dobrego, potem coś złego i tak w kółko, żeby namieszać widzom w głowach, a nie, że robi tak, bo ma określony charakter i przekonania. Przez długi czas myślałam, że sztuczność, która od niego bije będzie miała jakiś cel, ale okazało się, że to tylko taka kreacja aktorska.
Puss. Żeby nie zdradzać wszystkiego, zostaje w cieniu. |
Córka Robin, zbuntowana nastolatka, zakochana w starszym gościu na początku była dla mnie interesująca, ale pod koniec przestałam w nią wierzyć. (spoilery, ale nie na tyle istotne) Nie odchodzi, gdy jej facet każe jej się prostytuować w ramach solidarności z innymi kobietami, ale potem nagle pojawia się u niej strach i wątpliwości właściwie bez konkretnej przyczyny. Ta relacja między nimi była dla mnie głupia, niezrozumiała i nieczytelna, ale być może ja nie rozumiem na czym polegają silne uczucia. Jej matka, nagle nawrócona na bycie lesbijką, jest do bólu niewykorzystana. Ma być tylko jednym z wytłumaczeń odsunięcia się nastolatki od rodziny. Ojciec mnie trochę rozczula. To taka życiowa ciapcia, która wiecznie stoi na rozdrożu, żeby tylko nikogo nie urazić, choćby miał ochotę zabić rozmówcę. Nie chce tracić miłości córki, więc milczy, choć najchętniej strzeliłby Pussa prosto w twarz.
Jest jeszcze partnerka Robin - wysoka, zakompleksiona kobieta, która twierdzi, że wygląda jak transwestyta. Miałam co do niej wielkie nadzieje, ale w momencie, kiedy okazała się płaczliwym, emocjonalnym wrakiem, straciłam nią zainteresowanie.
W sumie wszystkie postacie można opisać jednym zdaniem - miała potencjał, ale potem coś poszło nie tak. Żadna nie wybrzmiewa, żadna nie porywa. Mogę wymienić i opisać, ale zawsze chcę dodać na koniec "rozczarowałam się". Taki niemiły, gorzki posmak.
Strona wizualna
Wciąż porządnie, ale przeciętnie. W zestawieniu z pięknem pierwszego sezonu, bardzo bolesny spadek.
Komu polecam?
- Tym, którzy nie widzieli pierwszego sezonu albo widzieli dawno temu. Gdy ogląda się go od razu po poprzednim, widać za dużo podobieństw i spadek jakości.
- Tym, dla których daddy issues to powód.
- Tym, którzy lubią w sumie te dziwne układy rodzinne z "Trudnych spraw" i innych takich.
Już bardzo prywatnie:
Bardzo mieszane uczucia.
Znów niejednoznaczny dupek z inną filozofią życia. Szkoda, że mniej czarujący i taki jakiś sztuczny. I do tego tak obleśny.
Daddy issues mnie przeraża.
Mogłam sobie to darować, ale z drugiej strony, w czasie seansu byłam usatysfakcjonowana.
Zdjęcia tu i tu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz