s01e06 Litmus
Zaczyna się z przytupem. Na statku znajduje się kolejny cyloński agent, który przechodzi swobodnie "wyżej", a zaczepiony beztrosko się wysadza. Są ofiary śmiertelne, jest panika "a co jeśli jest ich tu więcej?", jest przepytywanie, bo, jak przekonuje pani prezydent, ktoś musiał jakoś tego agenta wpuścić. Niestety zeznania pewnej gżdżącej się na początku parki (Tyrol i Boomer) się nie zgadzają. Oboje chcą po prostu zatrzymać związek w ukryciu z powodu kodeksu kolonialnego i przez to wydają się podejrzani. Na ich obronę napiszę, że na tym etapie nie mogą ogarniać jak poważna jest ta sprawa. Dopiero po tym pani prezydent odtajnia informację, że cyloni mają ludzką postać.
Powolutku zaczynają się rysy i akty nieufności. Galen Tyrol, szef mechaników (kochany, co pokazuje scenka, gdzie przyłapuje młodych na robieniu alkoholu i zamiast dać im kopa, bo to niebezpieczne, chce ich nauczyć jak robić to poprawnie) jest oskarżony już wprost o bycie w zmowie z cylonami, bo w tamtym czasie miał wartę. Boomer, która zostawiła otwarty właz, przez który prawdopodobnie dostał się do ładowni cylon, udało się wyjść bez szwanku. Pozaprzeczała, trochę przesunęła podejrzenia na swojego lubego. A i bez jej zeznań wszystko wskazuje właśnie na niego. Wzruszyłam się strasznie, kiedy jeden z mechaników, który wcześniej zeznał, że widział szefa w innym miejscu, natychmiast zmienił wersję i wziął na siebie winę także za zostawienie włazu, gdy zdał sobie sprawę, że może wpędzić szefa w kłopoty. Ta lojalność! Ta ufność!
Do leżącej w szpitalu Starbuck przychodzi tymczasem Gaius. Ma cygarko dla niej, niby przez przypadek przechodził... Naprawdę ich shipuję. Podoba mi się to jak cylonka stała za kotarą i zmysłowo rzucała cienie, żeby odwrócić uwagę Gaiusa (swoją drogą, nie wiem czemu przechrzciłam go kilka razy w głowie na Mariusa) od tej drugiej. W czasie rozmowy Starbuck ładnie łączy fakty, że zamach był na c, a Gaius też pracuje na c, więc może to o niego chodziło. Mężczyzna jest wstrząśnięty, ale wychodząc i tak z własnej inicjatywy bierze cylonkę za rękę. Potem mają rozmowę, on próbuje się leko buntować, za co zostaje rzucony na ścianę, podduszony i pocałowany. Relacja jego i tej blond panny jest strasznie przemocowa. To taki toksyczny związek, z którego trudno się wychodzi. Podoba mi się fakt, że tym razem to mężczyzna jest ofiarą. Chociaż może podoba to za duże słowo. To interesujące, niespotykane, intrygujące. Lepiej?
Kocham dalej Komandora. I za to jak się zachował w czasie ataku, i za jego zachowanie względem podwładnych, ("Czemu pozwolił pan kontynuować im romans?" "Mam miękkie serce"), jak nie wierzy w winę, jak rozumie, że nie wszystko jest takie proste. Moment, w którym jego też wezwali przed trybunał, był straszny. Wiedziałam co będzie. Tym bardziej, że, jak zauważają też postacie, kobieta prowadząca śledztwo szuka kozła ofiarnego. Uwielbiam scenę, gdzie Komandor chce wyjść, kobieta rozkazuje go zatrzymać, a on tylko wzdycha i rzuca żołnierzowi, który zastąpił mu drogę, że ma odprowadzić szefową trybunału do kwatery. Przeciwstawny rozkaz. Zrobił to takim tonem jakby to nie było nic takiego, jakby mu nie zależało. Zero mocy sprawczej, siły. Rzucone od tak. Ze zmęczeniem. A potem: "Wybieraj synu". Tym razem wybrali Komandora.
Ofiarą dla publiczki zostaje gość, który wziął na siebie winę. Oczywiste. Główny mechanik, słysząc to, biegnie do Komandora. Jest przerażony, wzburzony, zmieszany. Chciałby żeby Komandor to wszystko odkręcił, ale ten jest strasznie surowy. To już nie jest miły, wybaczający ojciec, tylko człowiek, który ma władzę i kieruje się dobrem większości. Wie, że ten biedak jest niewinny, ale bardziej potrzebuje Tyrola, bo to najlepszy mechanik, a on potrzebuje mechaników, żeby statki latały. Poza tym jestem fanką karania Tyrola samym faktem, że jego podwładny jest w areszcie. W końcu on ich tak kocha i to chyba jedyny sposób, żeby dać mu do myślenia! Dzięki temu przejrzał na oczy! Koniec romansu z Boomer! Hhahahahah! Nawet zaczyna być w stosunku do niej podejrzliwy! Co za cudny odcinek!
Okupowana planeta wraca wyjątkowo często i o dziwo, pomijając efekty robotów, wygląda dobrze. Kilka razy zdarzają się ładne kadry (np. od dołu, z rozwalonej podłogi). Nawet historia tego Apolla czy jak mu tam było, zaczyna mnie trochę ciekawić. Chociaż może nie do końca jego, bo bardziej interesują mnie cyloni: nie-Boomer, blond-cylonka i jakiś facet. Kobiety mają między sobą chyba jakieś zaszłości, bo kiedy nie-Boomer ma udawać pobitą, blondynka coś za chętnie rzuca się na pomoc i zaczyna ją pożądnie okładać w nieznośnie długiej scenenie (jako widz nie widzimy jej końca i to naprawdę robi wrażenie). Poza tym ta trójka obgadująca Apolla jest jakoś tak urocze, że chyba nie będę się wściekać za powroty do tego wątku.
s01e07 Six Degrees of Separation
Bardzo cieszy mnie skupienie się na Gaiusie. Nawet jeśli jego płaczliwość i mamejowatość zaczynają mnie drażnić. Zależy mu tylko na seksie, obraża próbującą go nawrócić cylonkę (do tego stopnia, że ta opuszcza jego wymysł), a potem zaczyna wariować. Nie mogę go za to winić, skoro pojawia się blond cylonka z Obrony, która ma dowody, że Gaius współpracował z cylonami przed ich atakiem. Co prawda Komandor nie wierzy słabej jakości zdjęciom, a co więcej, zaczyna podejrzewać kobietę, gdy ta go podrywa (to jak nawet się nie cofnął, gdy go pocałowała było cudowne! Chłód, pogarda idealnie pacyfikujące), ale Gaius próbuje ratować się jak tylko może. Nawet przyznaje pani prezydent, że kobieta od obrony jest cylonką. Dobrze, że w czasie tego wyznania Rosa padła po przedawkowaniu, bo to nie byłby najlepszy możliwy zwrot akcji. I bez tego głupio się podkłada. Próbuje namówić gościa od wyostrzania zdjęcia do popełnienia przestępstwa, napada na tę pannę w łazience, ujawniając się, że widział jej kopię w głowie, nazywa ją cylonką...
Starbuck próbuje na nowo chodzić. A raczej próbuje się od tego wymigać. To trudne i bolesne, ale nie niebezpieczne, więc rezygnuje. Przekonuje mnie to. Pasuje do postaci. Bardzo doceniam ten wątek poboczny. To jak doktor i syn Komandora ją wspierają, mnie rozczula, ale to słowa tego gościa, który jej nienawidzi, wyciągają ją z łóżka.
Tymczasem mechanicy próbują rozgryźć jak działają cylońskie myśliwce. Nie jest to nic bardzo ważnego, ale cieszy mnie fakt, że ten motyw powraca, bo brakowało mi informacji co się potem stało z tym pojazdem. Boomer sugeruje, że to nie maszyna, a zwierzę, podtrzymując, a nawet umacniając podejrzenia Tyrola.
To, że tylko Starbuck rozgryzła maszynę, jest piękne. Wchodzi w nią, a ta zaczyna działać, po raz pierwszy od czasu przylotu. ("Ładnego masz chłopaka" "To dziewczyna") Więź między nimi jest słodka. Mam nadzieję na więcej.
Wracając do Gaiusa, ten z jednej strony szuka w umyśle cylonki, płacze, że przeprasza i że ją kocha, a z drugiej biegnie do Komandora, skarżąc, że ta kobieta to cylońska agentka. Nie wie już co robić. Włącza alarm, żeby mieć czas by zniszczyć zdjęcie, ale nie potrafi tego zrobić. Ani klikanie, ani odłączanie kabli, ani walenie nie daje rady. Bardzo podoba mi się scenka, gdy go przyłapują. Choć wszystko jest stracone, przesuwa się jak dziecko, żeby ukryć plecami swoją twarz na zdjęciu. Uroczo nieporadne!
Na okupowanej planecie też coś się dzieje. Nie-Boomer uprawia seks z Apollem po krótkiej rozmowie jak to on zazdrościł Tyrolowi. Boomer na lustrze znajduje napis "cylon". Chyba wiem dokąd to zmierza. To będą dwie, osobne postacie, o osobnych zauroczeniach. I chyba nie-Boomer się zbuntuje. Klasyczne vs alter ego.
Blond-cylonka wraca, gdy Gaius w celi się modli. I nagle wszystko się układa. Ten słodziaczek o wielkich, brązowych oczach, którego Gaius próbował przekonać do złamania regulaminu, sprawdza nagranie jeszcze raz, bo nie wierzył w jego winę. Znaki zmieniania były dostrzegalne dopiero po wyostrzeniu! To jak Gaius się panicznie mazgai, gdy żołnierze wchodzą mu do celi jest urocze. Prawie błaga o litość, bo bez sądu nie powinni go skazać! Tak czy siak jest oczyszczony z zarzutów, nie do ruszenia, co było chyba celem tego ataku i jeszcze bardziej zależny od cylonki. Nie podoba mi się to, ale akceptuję, bo mam nadzieję, że da to jakiś interesujący rozwój w relacji między nim, a Starbuck. Nadal mam ciepłe uczucia do tej postaci, ale kiedy daje się zbyć widokiem gołego ciała, gdy przecież pytał o to czy ta od obrony była realna, traci w moich oczach.
s01e08 Flesh and Bone
Zaczyna się od słabo wykonanego snu pani prezydent, która to biega po prześwietlonym lesie. Śni sobie o jakimś cylonie, którego, jak się później okazuje, właśnie złapano. Podobno przyczajał się kilka dni, co dla mnie - widza jest nieco dziwne, bo nie tak przecież działają cyloni! Taka se scenka, jeśli mam być szczera, ale być może moja niechęć do przedstawicielki władzy jest temu winna. Chociaż przecież moim głównym zarzutem jest to, że całość mogłaby wyglądać znacznie ładniej...
Do przesłuchania cylońskiego więźnia przydzielono oczywiście Starbuck, która wciąż o kulach realizuje się przy cylońskiej maszynie. Niby nie ma potrzeby o tym wspominać, bo w sumie szczegół, ale mnie to strasznie cieszy, bo jestem ciekawa losu tego statku-zwierzątka. Tak samo ważne jest dla mnie to jak dobrze wygląda Starbuck w pełnym mundurze. A wygląda wprost obłędnie! Ten widok wynagrodził mi nieco męczące pseudobełkoty cylona. Przynajmniej na początku, bo potem zaczęłam się interesować tym co się działo i podtrzymywacze uwagi przestały być potrzebne.
To nawet słodkie, że odwrócili schemat. Że to roboty rozmawiają o wierze i filozofii, a ludzie poszli w racjonalność i pragmatyzm. Kocham. To takie dobre i w jakiś sposób naturalne. Cały wątek, gdzie między Starbuck i cylonem rozgrywa się psychiczna batalia bardzo mnie wciągnął. On pokazuje, że ma nad nią przewagę "zgadując" (nie wierzę w takie przypadki) jej imię, ciągle gada jakieś filozoficzne rzeczy, a ona go ostentacyjnie olewa (co bardzo go boli), je przy nim, gdy jest głodny, a potem zezwala na pobicie więźnia. To całkiem mocna rzecz. Tu ludzie wychodzą na tych złych. Zwłaszcza przy tych gadkach o bogu (cyloni stworzeni przez boga, a nie ludzi? wspólna świadomość?) i torturach, które funduje mu moja ulubienica (scena z podtopieniem i to jak męczy go psychicznie porusza we mnie jakąś strunę, której nie potrafię nazwać "Boisz się, myślisz sobie: nie mam duszy, tylko oprogramowanie). Ale żeby nie było! Cylon też boleśnie depcze psychikę oponenta, wspominając o matce, dzieciństwie i wiecznym obwinianiu się. Bardzo jestem mu za to wdzięczna, bo mogę dopisać sobie kolejną pozycję do listy tego, co wiem o mojej ulubienicy.
Po czasie te tak podniosłe i głębokie rozmowy przestały mnie śmieszyć. Po prostu się w nie wciągnęłam. Zbyt pasują do postaci i chwili, by się z nich nabijać. Dziwnie widzieć taką wersję Starbuck, bo jest taka pewna i niepewna równocześnie. Uwielbiam ją. Ale nawet to, że cylon ją zaatakował, żeby napędzić jej stracha (gdyby chciał, przecież by ją zabił z łatwością) nie może usprawiedliwiać jej wyborów. Ale równocześnie to taki dobry wątek. Człowiek czy maszyna. Ale powinnam być na nią za to zła. Ale tak dobrze ją to rozwija. Ale. Ale. Ale...
Wśród cieszenia się tymi scenami całkiem zapomniałam o tym dlaczego go torturują. Otóż gdzieś jest bomba. Nie wiadomo na którym statku i trzeba się tego dowiedzieć. Tyle że cylon zamiast zdradzić jej położenie, gada o duchowych rzeczach i profetuje. ("To dar dla ciebie Karo - znajdziecie Ziemię"). Pani prezydent, męczona snami, przybywa na statek i gdy widzi jak traktuje się więźnia, natychmiast kończy przesłuchanie. Uwielbiam jak Starbuck się w pewien sposób łamie. To urocze. Ona jest cała urocza. Tak czy siak pani prezydent przejmuje więźnia, każe go rozkuć i wzywa go do powiedzenia prawdy, dzięki czemu dwie rasy mogłyby zrobić krok ku ścieżce pokoju, pierdu pierdu... Jak bardzo było to pierdu pierdu przekonujemy się natychmiast po tym jak ten cyloński Bond (skojarzenie przez aparycję, a nie wykonywaną funkcję) przyznaje, że nie ma bomby i chciał sobie kupić tylko trochę czasu. Jest przytulanko zainicjowane przez cylona, jest pełna radości atmosfera, że żaden statek nie wyleciał w powietrze i jest tajemnicza wiadomość dla pani prezydent. (Nie jestem pewna czy nie wiem kim jest wspomniana w niej osoba przez to, że mam problem z zapamiętywaniem ludzi, czy też tak miało być). Co może zepsuć ten cudny dzień? Otóż pani prezydent zadowolona, że tak to się skończyło, każe wywalić cylona przez śluzę. I o maj, maj! Jakie to jest mocne! Reaguje od razu Starbuck, bo przecież gość powiedział prawdę i powinno się potraktować go sprawiedliwie, po ludzku. To jest tak świetne odwrócenie! Moja ulubienica zaraz dostaje ochrzan, że przestała widzieć świat takim jaki jest, bo przecież cylon jest cylonem, a nie człowiekiem.
Ta scena jest genialna narracyjnie. Zaczynamy od tego, że cyloni to jednak bardziej ludzie, bo tak nas ukształtował cały odcinek. Podkręca to pani prezydent. I kiedy pada wyrok, widz ma poczuć, że to nie fair, że to nie po ludzku. Ma być tak skonfudowany jak Starbuck! Ma krzyknąć, że tak nie można, że trzeba przestrzegać praw ustanowionych dla ludzi, a potem ma się lekko otrząsnąć w momencie, kiedy pani prezydent wykłada logiczną rację stanu. I to ma zadziałać, widz ma wrócić na stronę ludzi, a równocześnie ma mieć w głowie ciągle jakieś wątpliwości. Na mnie nie do końca tak to zadziałało, bo od początku serii jestem serduszkiem za cylonami, ale to mi wcale nie przeszkadza. To genialna scena! Bardzo doceniam!
Doceniam też co dzieje się potem, że w śluzie cylon kładzie rękę na szybie i Starbuck wciąż się za nim ujmuje, że go rozumie "on nie boi się śmierci, tylko że nie spotka boga" i że go wspiera/żegna kładąc dłoń na szybie. Szczerze mówiąc mnie to wzruszyło. Nie jestem pewna, która z tych postaci została bardziej sponiewierana. Martwi mnie tylko to, że pani prezydent pozwoliła na takie zachowanie i patrzyła ze współczuciem. Boję się, że to może jakoś źle się dla Starbuck skończyć.
Intryguje mnie powód tego całego zamieszania. Na początku myślałam, że chodzi typowo o Starbuck, że chcą ją jakoś złamać, ale po słowach pani prezydent, że ten jad ideologii jest gorszy od bomb, zaczynam być pewna, że zaraz zacznie być mocno religijnie (W sumie plakaty ostatniowieczerzowe...) i ludzie zaczną się nawracać. Jakby się zastanowić, już na końcu tego odcinka coś takiego się zadziało, bo moja ulubienica pomodliła się za duszę, jeśli miał, cylona. Ziarenko zaczyna kiełkować.
Oczywiście jest też drugi wątek, ale tym razem jest naprawdę krótki. Boomer idzie do Gaiusa żeby ten sprawdził czy jest cylonką, a on przerażony fałszuje wyniki. Całkiem to zabawne. Blond-cylonka jest zazdrosna chyba o każdą pannę w zasięgu wzroku.
A nie-Boomer zaczyna sie za mocno uczłowieczać, ale to było tak jasne, że nawet nie chce mi się tego oglądać. O wiele bardziej się przejęłam, gdy okazało się, że nazywanie cylonów tosterami jest oficjalne. W sensie, dużo osób to używa, więc to nie jest wymysł Gaiusa albo slang jednej planety.
Nie lubię pani prezydent. Oficjalnie.
Od strony technicznej: prześwietlony las nie wpasował się w mój gust, głównie dlatego, że bardzo wyraźnie czułam, że prześwietlają go sztucznie lampami. Dobry zamysł, średnie wykonanie. Podobnie jest ze trzęsącą się kamerą, co miało pokazać emocje. To mnie lekko wybijało, bo było tego po prostu za dużo. A może drażniły mnie ręczne zoomy, których było jakoś tak wyjątkowo wiele?
Tak czy siak muszę przyznać, że Battlestar trzyma się nieźle, ale 3d na maszynach chyba nie może się zestarzeć. W przeciwieństwie do efektu wysysania cylona ze śluzy... Nic nie sugeruję, ale zapętlone ze skoczną muzyczką mogłoby wzruszyć artyzmem.
Są też niezłe kadry. Bardzo sugestywne. Moim ulubieńcem odcinka jest zdecydowanie ukazanie przesłuchania przy stole lekko od góry przez jakieś rury czy coś, co stworzyło wokół zdenerwowanych postaci czarną, dynamiczną, duszącą ramkę. Ładnie podkreśliło emocje. Bardzo doceniam.
s01e09 Tigh Me Up, Tigh Me Down
Pierwsza myśl przy pierwszym ujęciu: mogłabym tam żyć. Tam, przy tych stanowiskach klikając zapamiętale albo wydając polecenia. Mogłabym być zwyczajnym, najniższym robolem, mogłabym być przywódcą. Nie obchodzi mnie to. Chciałabym tam być.
Lubię takie subtelne sceny jak ta pierwsza - wymiana spojrzeń między Komandorem i panią prezydent. Bez słów mamy zapowiedź całego odcinka - walki pomiędzy nimi i nieufności. (To oczywiste po czyjej stronie stanie moje biedne serce, jestem z panem panie Komandorze!). Spór na początku toczy się o to, kto ma jako pierwszy poddać się 11 godzinnemu badaniu na bycie cylonem - czy ona, czy on. Komandor jest jakiś dziwny od kilku dni, nerwowy, buduje się nam śliczną otoczkę jak to dzieje się z nim coś podejrzanego. Jako, że jestem w teamKomandor, takie podejrzenia bardzo mnie drażniły. Kiedy przywiózł nagle odnalezioną żonę tego pierwszego oficera (alkoholika), obstawiłam, że fabuła będzie przewidywalna. Że w czasie żarcia się między tymi na wysokich stanowiskach, okaże się, że to ona jest obca. I będzie za późno.
To naprawdę zabawny odcinek. Ma w sobie trochę tej głupkowatości wprost z idących po najniższej linii oporu komedii pomyłek. Przyznam, że bardzo mi się to spodobało, bo można było też iść w ten drugi ton - poważny, przerażający. Bo przecież żona pierwszego oficera wraca (mroczna muzyka), być może jest cylonem, ale zaślepiony nią drugi po Komandorze dowódca nawet się nad tym nie zastanawia (muzyka się wzmaga), kobieta molestuje wszystkich dookoła, próbuje napuścić na Komandora swojego męża ( muzyka się wzmaga jeszcze bardziej!)... Ale na szczęście zamiast bezsensownej kłótni i bójki między mężczyznami, jest szybkie wyjaśnienie i zapewnienie o przyjaźni. To urocze. Komandor martwił się, że Ellen (tak się nazywa żona) znów skrzywdzi jego przyjaciela, że przez nią zaczął pić... Aż poczułam sympatię do tego gościa. Albo współczucie.
Ellen jest straszną kobietą. Boję się takich ludzi. To co ona wyprawiała, to nie jest kwestia flirtu, tylko jawne molestowanie. Zagrane dla śmiechu, to jasne, ale dla mnie nie ma znaczenia płeć napastnika. Jak widzę, że ktoś kogoś wbrew jego woli dotyka po nogach albo łapie za tyłek, to mnie wdryga. A wszystko pokazane tak dokładnie, bo przecież "ofiarą jest facet, więc nikt się nie przyczepi!" Okropieństwo.
Ogólnie dużo w tym serialu fizyczności, co mnie trochę odrzuca. Ok, scena miziania się na randce w specjalnie wyznaczonym dla par pokoju na minuty było konieczne do wyciągnięcia informacji z tej ładnej kobiety, ale motywy, że Gaius uprawia seks z cylonką w swojej głowie, więc to wygląda jakby się masturbował... Nie mój typ humoru. Nie moja wrażliwość. Nie moja estetyka. Ale miło, że przyłapała go Starbuck. Zawsze dobrze ich widzieć razem na ekranie.
Wracając do atmosfery - scena kłótni (napuszczony oficer, Ellen podgrzewająca atmosfera, okazuje się, że badanie próbek trzeba było przerwać 2 razy, bo ludzie sobie nie ufali) kończy się nie mordobiciem i zniszczeniem sprzętu, co sugerowały słowa Gaiusa, tylko komediowym spojrzeniem w stronę tego, kto namieszał. Uroczo.
Podobał mi się też finał, w którym Gaius mówi, że Ellen jest człowiekiem, ale tylko dlatego, że "tak jest prościej", a tak naprawdę nie chce zdradzić wyniku. Podoba mi się to, że nie wiem. I szczerze nie obchodzi mnie czy twórcy mi to kiedyś zdradzą. Ellen będzie bardzo dobrą postacią. Może namieszać na tyle różnych sposobów!
I oczywiście w tle gdzieś przebitki na inne sprawy. Np. na Apollo i nie-Boomer. Prócz kilku ciekawych ujęć, nie daje mi kompletnie nic.